Ewelina i Łukasz to małżeństwo anglistów z Tarnogrodu. Cztery lata temu postanowili wspólnie otworzyć szkołę angielskiego dla dzieci. Z jakimi wyzwaniami łączy się praca we dwoje? Jakie możliwości daje? Jeśli zastanawiasz się, czy model rodzinnej firmy może się sprawdzić, jakie są jego szanse i zagrożenia - poznaj inspirującą historię tych dwojga!
Iza: Skąd pomysł, żeby poprowadzić własną szkołę?
Łukasz: Ta myśl była z nami od bardzo dawna - chyba od zawsze, ale długo nie przychodził ten właściwy moment. Dawaliśmy bardzo dużo korepetycji i z roku na rok coraz bardziej przeszkadzały nam "wycieczki" po mieszkaniach klientów. Prowadzenie zajęć w domu też nie było komfortowe. Przed założeniem szkoły powstrzymywał nas lęk o sprawy związane z jej prowadzeniem - nie kwestie metodyczne i nauczanie, ale administracja, kwestie prawne, marketingowe. Żeby podjąć się takiego wyzwania trzeba mieć konkretne zaplecze - w postaci swojej własnej wiedzy lub innych osób, którym można powierzyć sprawy niezwiązane z nauczaniem. My jesteśmy nauczycielami - z wykształcenia i z pasji - natomiast obce nam były dziedziny takie jak prawo, HR czy marketing.
Ewelina: Decyzja, że otwieramy Early Stage była bardzo spontaniczna. Dowiedziałam się o szkole od moich dwóch koleżanek - Marysi i Ani, z którymi mieszkałam podczas studiów. Wiele razy słyszałam od Marysi, że prowadzi filię Early Stage, ale nie rozmawiałyśmy o szczegółach. Cztery lata temu, podczas ferii spotkaliśmy się z Anią i okazało się, że ona też niedawno otworzyła swoją filię. Postanowiliśmy zgłębić temat - Ania opowiedziała nam o Early, ogólnych zasadach współpracy, o tym, że wchodząc w nią, dostaniemy wsparcie we wszystkim, w czym nie jesteśmy specjalistami, a co jest niezbędne do prowadzenia szkoły. Pomyśleliśmy wtedy, że to idealna dla nas rozwiązanie.
Łukasz: Po spotkaniu z Anią bardzo szybko podjęliśmy decyzję. U nas tak zazwyczaj jest - nie zastanawiamy się długo, tylko sprawdzamy, próbujemy.
I: Z tego co pamiętam, to był dość szczególny moment, prawda? Reforma, likwidacja gimnazjów - niepewny czas dla nauczycieli.
Ł: To był faktycznie zwrotny moment. Kiedy pojawiła się informacja o reformie i o tym, że nie będzie gimnazjów, zacząłem zastanawiać się nad przebranżowieniem i rozpocząłem swoją przygodę z zawodową fotografią. To był mój pomysł na życie bez szkoły. Zająłem się fotografią rodzinną. Po drodze (co było nieuniknione) pojawiła się również fotografia ślubna, która nie do końca mi odpowiadała. To wyjątkowo obciążający rodzaj pracy - zarówno fizycznie jak i psychicznie. Po roku w Early i trzech latach z aparatem zrezygnowałem ze zdjęć, bo nie wyrabiałem na zakrętach. Nie żałuję - mimo że fotografia to moja pasja i dawała mi spełnienie, to jednak wymagała ode mnie zbyt wiele. Do wszystkiego co robię, podchodzę perfekcyjnie i to mnie niestety gubiło. Nie potrafiłem odpuścić, co było powodem wielu frustracji. Dodatkowo był to koszt, który ponosiłem nie tylko ja ale przede wszystkim moja rodzina.
E: Rodzinnie na tym bardzo traciliśmy. Łukasza po prostu nie było - w każdy weekend znikał na całe dnie. Był albo na weselu, albo obrabiał reportaże przed komputerem.
I: Przy własnym Early Stage jest inaczej?
Ł: Już teraz tak. ☺ Start nie był łatwy - do końca października trwał intensywny sezon fotograficzny - w tym okresie zazwyczaj ludzie biorą śluby. Tydzień w tydzień, co weekend wesele, do tego moja praca w gimnazjum i dwóch podstawówkach, praca Eweliny w podstawówce. A mamy też dwoje dzieci… Więc to był kosmos! Ale daliśmy radę! Na pewno nie poradzilibyśmy sobie tak dobrze bez wsparcia naszych rodziców, którzy ogromnie nam pomogli. Bez babci Helenki to by się po prostu nie udało.
E: Dużo się wtedy działo - to był prawdziwy hardcore! Mimo to naprawdę dobrze wystartowaliśmy - na początek uruchomiliśmy szkołę z 50 dzieci w 5 grupach. Łukasz uczył 3 z nich, ja 2.
I: Jak przeżyliście ten pierwszy czas? Widywaliście się w ogóle?
Ł: Udało nam się rozplanować wszystko tak, że się wymienialiśmy. Zawsze mieliśmy też poczucie bezpieczeństwa, które dawała nam babcia- ogarniała wszystko i zawsze. Potrafimy się wszyscy naprawdę dobrze zorganizować, więc to musiało zagrać. Jak ja byłem w domu, to Ewelina była w Early i na odwrót. Przygotowywaliśmy się oddzielnie, więc wieczory zazwyczaj spędzaliśmy osobno. Dopiero w drugim roku zaczęliśmy nad tym pracować w tym samym czasie. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, jaka siła drzemie w tej wymianie. Wiesz, jak to jest – siedzisz czasami i się zastanawiasz nad tym, jak coś pokazać, czy wytłumaczyć dzieciakom, albo jaką grę zrobić na słownictwo, bo wydaje ci się, że już wszystko było…. wtedy wystarczy zasięgnąć języka z biurka obok. I po problemie :) Ale w tym pierwszym roku, nie było takich momentów, bo każde z nas zajęte było swoimi obowiązkami.
I: Jasno rozdzieliliście obowiązki związane ze szkołą?
Ł: Nie, w ogóle nie było momentu, w którym byśmy usiedli i postanowili, co do kogo należy. Weszliśmy w zadania automatycznie - każdy w te rzeczy, w których jest dobry. Ewelina zajmowała się wyłącznie uczeniem młodszych grup, ja uczyłem tylko w grupach starszych - od klasy 4 w górę. Dodatkowo w moich rękach była i jest cała administracja.
E: Ja nie odnajduję się w sprawach administracyjnych - wiem, że Łukasz zrobi to dobrze. Zawsze wolałam obowiązki typowo lektorskie i metodyczne. Więc naturalnie to stało się moją działką a Łukasz przejął zarządzanie, kontakty z rodzicami i uczenie starszych grup. W tym roku doszły też hospitacje – nimi się dzielimy – ja odwiedzam grupy młodsze, Łukasz starsze.
I: Hospitacje.. czyli zaczęliście zatrudniać w tym roku lektorów?
Ł: Od tego roku wprowadziliśmy trochę zmian. Szkoła urosła – działamy 3 rok, 2 lokalizacje i w sumie 150 uczniów. Nie dalibyśmy rady sami uczyć wszystkich grup – już tamten rok był bardzo trudny pod tym względem. Ja miałem 7 grup, Ewelina 4 i ledwo dawaliśmy radę.
E: To był ciągły kołowrotek. Łukasz rano wstawał i przygotowywał się do zajęć, potem znikał je prowadzić i wracał wieczorem. Każdy kolejny dzień taki sam. Nie miał chwili, żeby odpocząć. Ja natomiast do południa szkoła państwowa - cały etat - więc po drodze rady, zebrania, spotkania, do tego jeszcze 4 grupy w Early i dwójka małych dzieci… To było naprawdę dużo… Już wiedzieliśmy, na czym polega prowadzenie Early Stage, ale nadal pojawiało się dużo wyzwań. Teraz – w trzecim roku wszystko jest dla nas łatwiejsze, ale przed nami kolejne nowości i sprawdzanie siebie w nowych rolach. Prowadzenie zespołu to zupełnie nowe zadania i odpowiedzialności. Dziś wydaje nam się, że pierwszy i drugi rok to był lekki czas, bo nie towarzyszyła nam ogromna odpowiedzialność za pracowników. Ja wiedziałam, że Łukasz ma swoje grupy, które świetnie poprowadzi, nie miałam wątpliwości, że to będzie najwyższy poziom. Łukasz natomiast miał pewność, że ja podejdę do swoich obowiązków w ten sam sposób. W tym roku potrzebowaliśmy lektorów, którym moglibyśmy zaufać i powierzyć część naszych obowiązków. Ważne dla nas jest, aby zatroszczyć się o rozwój pracowników, o to, żeby dobrze im się z nami pracowało, a jednocześnie czuwać nad jakością. Nie zdawałam sobie sprawy, że to będzie takie trudne. Lubimy kiedy wszystko mamy dopięte na ostatni guzik.
I: Czyli z jednej strony perfekcjonizm a z drugiej konieczność oddania odpowiedzialności. Trudny do pogodzenia miks.
Ł: Tak, to jest dla nas problem, cały czas uczymy się tego, jak czuwać nad jakością i jednocześnie pozwalać na samodzielność i kreatywność, bo przecież nie każdy musi dojść do tych samych efektów drogą, którą my byśmy poszli. Szkoła się powiększyła, więc inwestycja w kadrę to naturalny krok. Bardzo chcemy budować zespół, który dobrze się rozumie oraz wspólnie dba o rozwój swój i szkoły.
I: Jak Wasza rodzinna i partnerska współpraca sprawdza się w prowadzeniu wspólnego biznesu?
E: Najważniejsze jest chyba poczucie, że to jest nasz wspólny projekt. Mamy ten sam cel i pasję – kiedy zastanawiamy się nad jakimiś ważnymi kwestiami, nie musimy sobie nic tłumaczyć. Wystarczy jedno zdanie i już druga osoba wie, o czym mowa. Obydwoje jesteśmy bardzo zaangażowani, chcemy tak samo mocno, żeby nam się udało i nie mamy do siebie żadnych pretensji o czas spędzony w pracy. Wiem, że w wielu rodzinach to jest problem. Zupełnie inaczej było ze zdjęciami. Kiedy Łukasz się nimi zajmował i poświęcał dużo czasu np. na obróbkę reportażu, to gdzieś w środku byłam zła, że mija nam kolejny weekend, że nie spędzamy go razem, bo on znowu pracuje. A teraz jest zupełnie inaczej. Lubię te chwile, kiedy siadamy razem wieczorem, o czymś dyskutujemy, wymieniamy się pomysłami i jedno drugie rozumie.
Ł: Dodatkowo żadne z nas nie ma dominującej natury i nigdy nie mieliśmy problemu z tym, że któreś z nas chciało rządzić, podejmować wszystkie decyzje czy coś narzucać.
E: Mimo że obydwoje mamy silne charaktery, to się dogadujemy i nie ma między nami napięć. Pewnie znamy się na tyle, że wiemy, kiedy odpuścić ☺
Ł: Bardzo doceniam to, że wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie. Nawet jak Ewelina nie jest zorientowana w jakiejś kwestii, to biegnę do niej i podpytuję, jak to widzi, co sądzi. Mogę się do niej zwrócić ze zwykłym mailem i poprosić o opinię – czy to dobrze brzmi, czy czegoś by jeszcze nie dodała. Poczucie wsparcia i zrozumienia jest nieocenione.
I: Czyli fakt, że jesteście w tym samym świecie sprawia, że doskonale się rozumiecie i wzajemnie wspieracie?
Ł: Dokładnie tak. Na pewno wynika to też z tego, że obydwoje jesteśmy nauczycielami. Zawsze było tak, że po pracy potrafiliśmy godzinami rozmawiać o szkole. Ewelina wracała i mówiła: „A bo 5 klasa dzisiaj…” I ja wiedziałem, o co chodzi, skąd się bierze frustracja. Ktoś spoza mógłby sobie pomyśleć: „No wariatka jakaś!”. Natomiast ja doskonale rozumiem te emocje.
Wiesz, co jest jeszcze dużym plusem prowadzenia szkoły razem? Że nie musisz płacić dodatkowemu lektorowi! :-) A tak serio – chodzi o to, że otworzyliśmy szkołę i nie potrzebowaliśmy nikogo więcej. Polegaliśmy tylko na sobie i to było wyjątkowe poczucie bezpieczeństwa. Mając tych 50 uczniów, nie musieliśmy się martwić, że na gwałt potrzebujemy lektora. Wiedzieliśmy, że jesteśmy we dwoje i damy wspólnie radę.
I: Jakie są minusy bycia razem w biznesie?
Ł: Jeśli coś miałbym nazwać minusem to chyba tylko fakt, że całe nasze życie kręci się wokół Early. Nasze dzieciaki czy są w domu czy na zajęciach, to zawsze są w Early. Bo u nas wiecznie jest o jednym mowa…
Kiedy nie mamy zajęć, to się do nich przygotowujemy, coś tworzymy, wycinamy itd. Dużo czasu poświęcamy szkole - weekendy często też. Cała papierologia, wszystkie kwestie administracyjne spadają często właśnie na ten czas.
E: Pewnie byłoby trochę inaczej, gdyby jedno z nas pracowało w innym miejscu. To by wymagało jakiejś równowagi. „Wyszedłeś z pracy to koniec – nie przynoś jej do domu!” A u nas niestety… w naszym pokoju rodzinnym powstało biuro i czasami to biuro musi zejść do jadalni i wtedy przy stole dzieje się Early.
Ł: Nie ma tej drugiej osoby, która powie: „Stop, wystarczy, jesteśmy w domu i trzeba się od tego odciąć!” Nawet jak postanawiamy, że przestajemy o czymś rozmawiać, za chwilę drugiemu wpadnie coś do głowy i temat znowu wraca. Niejeden raz było tak, że wieczorem postanawialiśmy: „OK, siadamy na kanapie, włączamy Netflixa i zapominamy o świecie!” Ledwie zdążyliśmy włączyć TV, jedno z nas mówi: „Dobra - zatrzymaj na chwilę – wiem, jak to zrobić”. I nagle się okazywało, że telewizor się wyłączył, a my siedzimy i dalej gadamy o Early.
I: Czyli trudność w rozgraniczeniu, gdzie kończy się praca, a gdzie się zaczyna dom, czy relacja itd. Te dwa światy przenikają się bardzo.
E: Tak, niestety bardzo. Nie umiemy tego jeszcze rozgraniczyć.
Ł: Chociaż… W wakacje, po zamknięciu szkoły w połowie czerwca, postanowiliśmy, że nie wchodzimy w ogóle w temat. I faktycznie dopiero pod koniec sierpnia zaczęliśmy się zajmować przygotowaniami do nowego roku szkolnego. Odcięliśmy się zupełnie, bo mieliśmy już po prostu dość. W tamtym roku szkolnym przyszedł lockdown - pracowaliśmy przez cały tydzień we dwójkę od rana do nocy, z sobotami włącznie. Mieliśmy tylko 24h weekendu.
E: Gdy nie miałam zajęć, spędzałam czas z naszymi dziećmi. Uczyłam maluchy i nie mogłam sobie pozwolić na zajęcia około południa - musiały się one odbywać później, żeby rodzice mogli ewentualnie w czym pomóc. Przez to mój tydzień pracy rozciągnął się do soboty do godz. 15.00. Dzieci już były zmęczone, ja stawałam na uszach i starałam się, żeby online był atrakcyjny, tak aby i dzieci i rodzice byli zadowoleni. Pod koniec roku miałam wszystkiego po kokardę. Taki totalny reset był po prostu niezbędny.
Mieliście jakieś trudne sytuacje między Wami w związku z Early Stage? Poczucie, że chcecie czegoś innego i trudno jest patrzeć w tę samą stronę?
E: Po pierwszym roku Łukasz mocno naciskał, żebym zrezygnowała z pracy w szkole państwowej. Mieliśmy wtedy serię długich rozmów, w których Łukasz przekonywał mnie, że jeżeli oboje nie poświęcimy się w pełni, to ten biznes nie będzie rozwijał się tak szybko, jakby mógł. Ja cały czas byłam w dwóch miejscach – a że nie potrafię nie pracować z pełnym oddaniem, to szkoła państwowa zajmowała mi dużo czasu. Z drugiej strony nasz wspólny biznes, o który trzeba dbać i na którym mi ogromnie zależało. Na ten temat mieliśmy ostre dyskusje. Łukasz przekonywał, że Early daje nam możliwość ciekawej pracy, dobrych zarobków, spełnienia na wszystkich poziomach i że powinniśmy obydwoje działać tylko na własny rachunek. A ja cały czas z tyłu głowy miałam obawy, bo jednak praca na etacie daje poczucie bezpieczeństwa i pewności. A dodatkowo - i to chyba najważniejsze – ja po prostu lubię tę pracę. To jest zupełnie inny rodzaj aktywności niż w Early Stage – nie do porównania – ale to, co daje mi szkoła państwowa, to kontakt z innymi dorosłymi, znajomymi, a tu cały czas tylko mąż (☺) i dzieci. Wtedy nie mieliśmy zespołu, byliśmy tylko we dwoje. Więc ja potrzebowałam pojechać w inne miejsce i mieć tam zupełnie inne życie, ubrać się jak człowiek ☺. To był trudny moment – ale postawiłam na swoim, czułam, że to dla mnie naprawdę ważne. Łukasz nie miał wyjścia – musiał zaakceptować ☺
Ł: Kiedy dziś o tym myślę, jestem pewny, że więcej nie będę naciskał, żeby Ewelina zrezygnowała ze szkoły publicznej. Po pierwszym roku, jak ja zostawiłem pracę w szkole, bardzo mi się ta sytuacja podobała. Miałem dużo czasu rano na spokojne śniadanie, kawę, odcinek “Przyjaciół”… ;) Myślałem sobie „Po co jej ten pośpiech?”. Wyobrażałem sobie, że jak ona też pójdzie tą samą drogą, to rano będziemy wstawać bez pośpiechu, dzieci do przedszkola, do szkoły, potem wspólny poranek, razem do pracy… i nie rozumiałem, dlaczego ona tego nie chce. Ale z czasem mi też zaczęło brakować pokoju nauczycielskiego, tego swojego grona dorosłych ludzi, wspólnej kawy - czasami pogadania o byle czym. Miałem naprawdę fantastyczne grono w gimnazjum, to był mój drugi dom. Zaczęło do mnie wtedy docierać, że chciałem Ewelinę tego pozbawić i zrozumiałem, że to nie był dobry pomysł. Frustracja byłaby na pewno ogromna. Teraz ona ma czas dla siebie, ja dla siebie – to też jest ważne. Własny biznes to jednak cały czas tryb – wstajesz, przygotowujesz się, idziesz, robisz, wracasz, dom. To jest jakiś rodzaj zamknięcia. Dziś cieszę się, że Ewelina zatrzymała sobie ten świat i podziwiam ją, bo wiem, że czasami trudno godzić te wszystkie role.
E: Dla mnie to też jest odskocznia lektorska, bo w Early zajmuje się tylko maluchami, tak zresztą byliśmy od początku podzieleni. Natomiast w szkole państwowej pracuję z klasami 4-8 i bardzo to lubię. To dla mnie niebywały komfort.
Kiedy patrzycie na te cztery lata z perspektywy czasu - zmienilibyście coś?
E: Ja w pierwszym roku strasznie się wszystkim frustrowałam - małymi niepowodzeniami, że mi lekcja mi nie wyszła, że nie wyrobiłam się z materiałem, że o czymś zapomniałam. Sama sobie fundowałam dużo oczekiwań i wymagań. Przez to często miałam poczucie, że nie daję rady. Dziś wiem, że to był po prostu pierwszy rok z metodą i z własnym biznesem. Perfekcjonizm, nierealne dążenie do ideału niestety potrafi bardzo wypalać... Dziś zastanawiam się, po co mi to było? Co mi to dało? I nie widzę nic pozytywnego – tylko nerwy, stres. Dzisiaj mam podejście pełne akceptacji do własnych błędów - czerpie z nich naukę i wiedzę o sobie. Bliskie mi jest myślenie: “Coś nie wyszło – trudno -następnym razem się uda.” Ale to przyszło później – wtedy żyłam w przekonaniu, że cały czas coś mi nie wychodzi. Dużym zaskoczeniem i niezwykle ważnym momentem był dla mnie koniec roku szkolnego - to wtedy z całą mocą dotarło do mnie, jakie postępy zrobiły dzieciaki. Przyszedł czas przedstawień, egzaminów, testów i zobaczyłam, że one naprawdę doskonale opanowały cały materiał. A gdy zaczęli przychodzić rodzice, dziadkowie i mówili „Pani Ewelino, moje dziecko się tak otworzyło na Pani zajęciach” czy „W szkole Józio nie chce chodzić na angielski a do Pani z uśmiechem i tylko pyta, kiedy znów będą zajęcia” To była ogromna satysfakcja i wtedy do mnie dotarło, że wykonałam kawał dobrej roboty! A te moje „porażki” siedziały tylko w mojej głowie. Dziś wiem, że ta frustracja pierwszoroczna była zupełnie niepotrzebna.
Ł: Nasz perfekcjonizm momentami powodował, że w ogóle nie mieliśmy czasu dla siebie. Za bardzo i za dużo chcieliśmy. Potrafiłem spędzać 3 godziny, żeby się przygotować do zajęć! Serio! Grup było dużo, a co za tym idzie, przygotowywań też. Czasami przychodził taki moment, że głowa już w ogóle nie pracowała. Oczywiście wraz z doświadczeniem to się zmienia. Na pewno spędzam teraz mniej czasu na przygotowaniach. Chociaż powiem Ci w sekrecie - nawet jeśli trzeci raz prowadzę grupę na tym samym poziomie, to wciąż przygotowuję każdą lekcję od nowa, od A do Z. Oczywiście inspiruję się tym, co zaplanowałem w poprzednim roku, ale nigdy nie biorę 1:1, zawsze coś zmieniam, udoskonalam. Jest to takie małe przekleństwo, bo mógłbym ten czas wykorzystać inaczej. Niestety nie znoszę półśrodków…
I: Czyli obydwoje jak już robicie, to robicie na dużą skalę, od A do Z, perfekcyjnie, do końca i bez względu na okoliczności.
Ł: Tak. To też spowodowało, że szybko zrezygnowałem z dodatkowych prac. Był to dla mnie ogromny stres, gdy nie mogłem zrobić wszystkiego tak, jak chciałem. Lubię mieć to poczucie, że dałem z siebie wszystko. Dlatego też nie żałujemy tego, że zaczęliśmy współpracę z Early Stage. Chyba trafił swój na swego, bo z centrali też zawsze wszystko jest tip-top!
E: I cudowne jest to, że jak potrzebujemy od Was wsparcia, to nie jest ono „ za chwilę”, „jutro Ci to wyślę” tylko to jest zawsze praktycznie na już. To daje nam ogromne poczucie bezpieczeństwa.
Ł: To prawda – czasem o tym rozmawiamy, że Wasze poczucie obowiązku jest bardzo zbliżone do naszego!
I: Myślę, że perfekcjonizm to cecha, która pozwala obcować z pięknymi rzeczami, prawda? Jak masz naturę perfekcjonisty to wszystko, co doprowadzasz do zamierzonego celu, jest piękne, skończone, idealne. I to daje niebotyczną satysfakcję. Z drugiej strony trzeba mieć nieskończenie wiele zasobów, żeby wszędzie być perfekcyjnym. I czasami dobrze jest odpuścić.
Ale macie racje - perfekcjonizm to trochę nasz earlystage’owy rys..
Ł: Dokładnie. Mamy na Messangerze swoją grupę franczyzobiorców, którzy startowali z Early w tym samym roku. Cały czas trzymamy się razem, pomagamy sobie, wymieniamy pomysłami, radzimy się siebie. I podczas tych rozmów też widać, że wszyscy jesteśmy właśnie tacy – jak np. Natalia wchodzi w lokal to nie wchodzi w 20m2 tylko w 120m2 i na wypasie! Ale nam to bardzo dużo daje - przekonanie, że jest tam ktoś, kto ma takie samo podejście jak my.
E: Jednocześnie cały czas też uczymy się odpuszczać - tam gdzie można, gdzie nie cierpi jakość, gdzie dążenie do ideału więcej wypala, niż daje. To czasami trudna, ale jednak rozwijająca i ciekawa droga. Nie bez znaczenia jest fakt, że jesteśmy na niej razem i możemy na siebie liczyć.
Rozmawiała Iza Mieszała - dyr. ds. rozwoju franczyzy Early Stage.
Jeśli chcesz założyć własną szkołę, odwiedź stronę https://universe.earlystage.pl... gdzie znajdziesz ofertę franczyzy Early Stage - czyli sprawdzony patent na to, jak z sukcesem otworzyć i poprowadzić swoją szkołę.