Early Stage Universe

Od lektorki języka angielskiego do franczyzobiorcy – wywiad z Karoliną Kaniewską

3.06.2021
Karolina Kaniewska

Karolina, czy od zawsze myślałaś o tym, żeby być nauczycielem angielskiego?

Tak, w zasadzie od zawsze o tym myślałam. Miałam wspaniałą nauczycielkę angielskiego w podstawówce i do dziś doceniam to jak bardzo ważna dla mnie była relacja z nią. Drugą świetną nauczycielką, którą spotkałam na swojej drodze była Pani Wiola – moja guru z języka angielskiego. Wspominam je tu dlatego, że dziś widzę, jak wielki wpływ miało na mnie to jakimi były nauczycielkami, osobami, pasjonatkami. To mi wtedy imponowało, pomagało, wspierało mnie – i chyba dzięki temu sama zostałam nauczycielką. Bardzo lubiłam uczyć się angielskiego i to zaprocentowało tym, że spokojnie zdałam maturę rozszerzoną i dostałam się na filologię angielską na UW. To był moment, w którym spełniło się moje wielkie marzenie i uwierzyłam, że mogę iść z sukcesem tą ścieżką. Szybko okazało się, że ona nie jest wcale taka łatwa – pierwszy rok na studiach był naprawdę trudny. Zderzenie z literaturą, językoznawstwem itp. to jakbym dostała obuchem. Serio – byłam załamana. Ale stwierdziłam wtedy, że już tak daleko zaszłam, że nie mogę się teraz poddać, zatrzymać. Pamiętam dzień kiedy powiedziałam sobie: “Przecież ludzie się tego uczą, ogarniają, zdają te egzaminy, czyli to jest to do zrobienia!” I udało się! W kolejnych latach było coraz łatwiej, przyjemniej, nabierałam lekkości i to bardzo mi się podobało.

Czyli na pierwszym roku nie było mowy o pracy. Kiedy więc zaczęłaś uczyć angielskiego?

W zasadzie już od drugiego roku studiów. Kiedy już przebrnęłam przez ten trudny okres, to pojawiła się przestrzeń na nowe wyzwania – zaczęłam wtedy udzielać korepetycji. Rodzice dzieci sami się do mnie zgłaszali. Więc pierwsze kroki stawiałam w nauczaniu indywidualnym. Ale prawdziwe BUM, takie wielkie WOW przyszło dopiero w momencie, kiedy trafiłam do Early Stage i poczułam energię grupy dzieci. Było to dla mnie potwierdzenie, że obrałam w życiu dobrą drogę.

Co Cię tak bardzo zachwyciło? Czym ten model uczenia różnił się dla Ciebie od korepetycji?

Zobaczyłam, że w tym jest prawie nieskończony potencjał, taki worek bez dna pełen możliwości, aktywności – łączenia dzieci w pary, wspólnej pracy nad projektem, tego jak dzieci wzajemnie mogą się nakręcać, motywować. Kiedy one są razem, to tworzy się niesamowita wspólnota, energia, uśmiech, przeżywanie. Wszystko to powoduje, że chcesz w tym być, towarzyszyć. Po prostu. Ja to czułam, one to czuły i razem płynęliśmy w tę podróż.

Do Early Stage przyszłaś od razu po studiach? Czy jeszcze w trakcie?

Jeszcze w trakcie studiów. I powiem Ci szczerze, że początki nie były wcale takie łatwe. Zimowy semestr w Early był dla mnie naprawdę wyzwaniem. Pamiętam swoją pierwszą lekcję z trzecioklasistami, podczas której poczułam się zupełnie bezradna... Przyszłam do nich wspaniale przygotowana, ale tak trudno było mi zapanować nad nimi... Pamiętam, że wyszłam wtedy w trakcie lekcji i zapukałam do sali obok, gdzie swoją lekcję prowadziła Monika – główna metodyczka filii – i poprosiłam ją “Ratuj mnie!”.

A ona z naturalnym dla siebie spokojem wysłuchała mnie, uspokoiła i powiedziała “Dasz radę, Dziewczyno! Wszyscy przechodzą przez to na początku!”. Uwierzyłam jej :-))) Wróciłam i jakoś poszło. Potem w ciągu roku dużo rozmawiałam z Moniką, ona hojnie dzieliła się swoimi doświadczeniami i bardzo mnie wspierała. Ja cały czas miałam poczucie, że z tą moją nieszczęsną trzecią klasą jest trudno, aż do czasu zimowych przedstawień. Próby przebiegały różnie – raz byłam z nich bardzo zadowolona raz wkurzona, ale jak zobaczyłam te moje dzieci już na scenie – prawdziwe gwiazdy! Byłam z nich taka dumna – to był prawdziwy popis. Pamiętam, że podeszła wtedy do mnie Gosia (właścicielka filii ES, w której pracowałam), pogratulowała i powiedziała, że to jest poziom Broadway’u! I ja się z nią zgadzam – tak było! Wtedy pierwszy raz poczułam, że te dzieciaki były ze mną na pokładzie, że nie były przeciwko mnie, tak jak wcześniej myślałam. Bardzo się wtedy zgraliśmy, a ja do dziś ich ciepło wspominam.

I co tu dużo mówić – pierwszy rok mojej pracy taki właśnie był – pełen wyzwań. Ale na koniec letniego semestru zobaczyłam, jak dużo dzieci się nauczyły, to było wręcz porażające. Ich rodzice tak bardzo mi dziękowali, doceniali. To była wspaniała nagroda i wiedziałam już, że było warto. Wtedy dostrzegłam, że moja praca ma realny wpływ na innych ludzi. I zrozumiałam, że w tym tkwi dla mnie jej sedno! To nie jest praca, w której coś tam sobie robisz i dostajesz za to pieniądze – tylko to jest realne oddziaływanie na to, że świat idzie do przodu, że młodzi ludzie się rozwijają, spędzają czas w dobrej atmosferze, budują relacje, przeżywają prawdziwe emocje. A ja im w tym towarzyszę – dla mnie to jest WIELKIE WOW!

Opowiedz, jak rozwijała się Twoja praca w filii Early Stage na Bemowie.

Na drugim roku dostałam od Gosi propozycję bycia liderem filii. Też stwierdziłam – o wow, jak fajnie, taki awans od razu. To było dla mnie kolejne doświadczenie, takie od kuchni, jak się układa grafiki, jak przebiega kontakt z klientem, jak w ogóle ten biznes wygląda od podszewki. Większa ilość obowiązków bardzo mi się spodobała. Jeszcze bardziej poczułam się częścią tego wszystkiego. Praca lidera sprawiła, że byłam o wiele bliżej z sekretariatem, co też było dla mnie bardzo ciekawe. Zaczęłam żyć życiem szkoły i poczułam przynależność do całego teamu.

Dziś prowadzisz swoje filie Early Stage. Powiedz, jak to się stało? Z dziewczyny, która pokochała pracę w klasie w relacji z dzieciakami, stałaś się businesswoman!

Gdybym miała podsumować to jednym krótkim zdaniem – to wydaje mi się, że to jest wynik mojego uporu, umiejętności pokonywania trudności, niepoddawania się i tego, że Early Stage to jest miejsce, gdzie inwestuje się w potencjał drugiego człowieka. Dostałam od Gosi wiele szans, żeby się rozwijać – ona zauważyła mój potencjał i dawała mi kolejne wyzwania, a ja potrafiłam z nich korzystać!

Najpierw dostałam propozycję, żeby objąć stanowisko lidera jednej ze szkół, potem metodyka wspomagającego. Bardzo się dzięki temu rozwinęłam – mogłam doświadczyć głębiej wszystkich aspektów związanych z prowadzeniem szkoły. Wszystko to działo się stopniowo – nabywałam doświadczenia, wiedzy, praktyki, pewności w tym, co robię. I potem przyszedł taki moment, w którym poczułam, że bardzo chciałabym mieć swoją szkołę. Od razu powiedziałam o tym Gosi. I utwierdziłam się tylko w przekonaniu o tym, jak wspaniałym jest pracodawcą i po prostu człowiekiem. Podziękowała i za szczerość i powiedziała, że wesprze mnie w tym, żeby mi się udało. Zorganizowała pracę filii tak, żebym mogła jeszcze więcej zobaczyć i w pełni poznać sposoby funkcjonowania szkoły. Dzisiaj, kiedy prowadzę już swoje filie, widzę wyraźnie, jak duży kapitał startowy dostałam od Gosi wtedy.

Ale – zanim otworzyłam swoją filię – wyjechałam na rok do Chin! I to też jest niesamowite. Bo kiedy powiedziałam o tym Gosi i Izie (z którą już prowadziłam rozmowy o franczyzie) – to obie powiedziały – “Jedź, Dziewczyno, zdobywaj doświadczenia i wracaj do nas, jak będziesz gotowa. Early Stage na Ciebie czeka!”.

Naprawdę Chiny? Na cały rok? Opowiedz więcej o tej podróży.

Pojechałam do Chin, bo zawsze chciałam odbyć jakąś szaloną podróż. I to był w zasadzie jedyny sensowny moment, bo właśnie skończyłam studia i nie miałam żadnego poważnego zobowiązania. Wiedziałam, że jak wejdę we własną szkołę, to już będzie trudno mi zniknąć na cały rok. I dziś bardzo się cieszę, że podjęłam tę decyzję, bo podróż do Chin zmieniła zupełnie mnie, mój światopogląd, otworzyła mnie na drugiego człowieka, na inność, różnorodność. Zobaczyłam, jak wiele można z niej czerpać. Wystawienie się na zupełnie inną, bardzo odmienną kulturę to jest doświadczenie zupełnie niesamowite, które kompletnie wyrywa ze wszystkich stereotypów i konstruktów myślowych, w których wzrastasz. Zupełnie inaczej zaczęłam patrzeć na Polskę – na politykę, ludzi, zachowania. To jest naprawdę bardzo otwierające. Mam wrażenie, że nie mogę się już cofnąć do tego, co było przed tą przygodą.

Wróciłaś taka odmieniona i nadal chciałaś uczyć? Prowadzić swoją szkołę?

Jeszcze bardziej. Doświadczyłam czegoś niesamowitego, co dodało mi nowej energii i wiedziałam, że chcę ją spożytkować właśnie w swojej szkole. Kiedy wróciłam, okazało się, że pojawiła się niesamowita szansa dla mnie. Gosia zdecydowała, że chce oddać w dobre ręce część swojej filii Early Stage. I przekazała ją mi. Jestem jej nadal za to niezmiernie wdzięczna. Dostałam filię na warszawskiej Woli, w której uczyło się 70 uczniów. I to byli uczniowie i rodzice, których znałam – pracowałam z nimi 4 lata jako lektor i po prostu wróciłam do nich w nowej roli. Nie wiem, czy można sobie wymarzyć lepsze warunki biznesowe na start. 😊 Wracasz do znanej dyrekcji, znanych klientów – wszystko na tacy. Dlatego zdecydowałam się wtedy na odważny krok i postanowiłam wejść do szkoły obok. Zrobiłam dużą akcję promocyjną z lekcjami pokazowymi, darmowymi warsztatami i pojawili się dodatkowo nowi uczniowie – tak, że finalnie mój pierwszy rok franczyzy zaczynałam ze 120. dzieci!

To wspaniały wynik! Dziś prowadzisz dwie filie Early Stage. Jak to się stało? Filia na Woli Ci nie wystarczała?

Po pierwszym roku prowadzenia swojej szkoły stwierdziłam, że mam apetyt na jeszcze więcej. I tak chodziłam za Izą (dyrektor rozwoju franczyzy – przyp. red.) i strasznie ją męczyłam. :))) Pytałam cały czas, czy może jakaś lokalizacja w Warszawie jest jeszcze wolna… a wiedziałam, że o to trudno, bo w stolicy jest naprawdę dużo naszych filii. Ale po jakimś czasie Iza wróciła do mnie i tajemniczo szepnęła „Chyba coś dla Ciebie mam! 😊 Tonia (Bochińska – właścicielka sieci Early Stage – przyp. red.) za kilka dni się do Ciebie odezwie”.To był dla mnie dłuuuuugi tydzień oczekiwania. Bardzo byłam ciekawa, co dziewczyny chcą mi zaproponować. Na spotkaniu z Tonią okazało się, że chce przekazać część tzw. szkoły-matki, czyli filii, którą centrala Early Stage prowadzi sama i która była jednym z pierwszych oddziałów szkoły. Znów miałam poczucie, że przede mną duża szansa – taka konkretna filia, z historią i z własną bazą lektorów. Oczywiście przyjęłam tę propozycję i kolejny wrzesień (czyli start roku) to był armagedon! Był ogrom pracy, co chwila jakieś problemy lokalowe, organizacyjne, praca z nowym zespołem, w innej dzielnicy... Działo się... Nie spałam przez 2 tygodnie, biegałam z wałkiem do malowania w jednej ręce (remont lokalu) i telefonem w drugiej (obsługa klientów), ale wszystko ruszyło z sukcesem i bardzo ładnie się dalej potoczyło. Kolejny raz udowodniłam sobie, że trudne początki są po to, żeby przez nie przejść! A potem patrzeć z satysfakcją na to, co udało mi się osiągnąć!

Dwie filie w oddalonych częściach Warszawy, to też konieczność prowadzenia dwóch zespołów, trochę dwa różne światy. Jak się w tym odnajdujesz?

Całkiem dobrze :-) Na Woli mam mniejszy zespół, na Tarchominie trochę większy. Mimo tego, że teoretycznie zajmuje się tą samą pracą, to każdy jest inny. A mnie dobrze w tej różnorodności. Próbuję trochę moich lektorów z obu filii integrować, poznawać ze sobą, ale nic na siłę. Mnie w sumie odpowiada ten układ, że mam dwa mniejsze zespoły a nie jeden duży. Myślę, że mam dzięki temu mniej wyzwań a pewne rozwiązania czy strategie mogę przenosić z jednego miejsca do drugiego. Ale nie zawsze tak jest, że to, co sprawdza się w jednym zespole, zadziała też w drugim. Dlatego jest ciekawie :-)

Czerpię od moich pracowników bardzo dużo, staram się też im dużo dawać z siebie. Sama przeszłam tę ścieżkę – byłam chyba na każdym stanowisku i wiem, z czym się je każdy rodzaj zadań. Dlatego wiem, co może być dla nich trudne, co może frustrować. Dzięki temu potrafię ich wspierać, albo wprowadzać rozwiązania, które wiem, że kiedyś, kiedy sama byłam w tej roli, by mi pomogły.

Cały czas się uczę jak być dobrym liderem zespołu. Stawiam w tym na autentyczność, otwartą komunikację, podążanie za potrzebami i świadome budowanie relacji. Praca w filii Gosi, ale też rok spędzony w filii Justyny Tymińskiej (chyba wcześniej o tym nie wspomniałam) są dla mnie doświadczeniami, z których wciąż czerpię – i Gosia i Justyna to takie ikony dla mnie. Dlatego z uwagą podpatrywałam, jak one prowadzą swoje zespoły i dziś z tego korzystam.

Czyli tak naprawdę udaje Ci się czerpać dużo z Twojego doświadczenia bycia lektorem w obecnej pracy franczyzobiorcy.

Tak bardzo dużo. Zawsze uważałam, że najlepszy lider to taki, który pracował na różnych stanowiskach w organizacji. On wtedy tak naprawdę zna ją na wylot i rozumie wszystkie wyzwania. Wydaje mi się, że to jest naprawdę świetne, że lektorzy w ES dostają możliwość rozwijania swoich szkół – dla lektorów to wielka szansa na rozwój a dla Early gwarancja, że szkoły są prowadzone przez ludzi, którzy doskonale wiedzą, jak to robić.


A gdybyś miała porównać swoją pracę lektora z pracą właściciela swojej szkoły, to jakie różnice widzisz?


Różnic jest wiele. Ta najważniejsza to taka, że lektor troszczy się o grupy, a właściciel ma dodatkowo wszystkie kwestie administracyjne, organizacyjne, marketingowe, prawno-formalne. Oczywiście kluczem jest dobra organizacja. Wiem o tym dziś – bo nauczyłam się na swoich błędach. W zeszłym roku bardzo źle to sobie zaplanowałam. Wzięłam pod skrzydła grupy, dla których nie miałam lektorów. Z jednej strony miałam wtedy poczucie, że muszę załatać dziurę, z drugiej – cały czas chciałam uczyć, nie chce tracić z tym kontaktu. Niestety efekt był taki, że miałam 2 grupy rozstrzelone na 4 dni w tygodniu. Z punktu widzenia franczyzobiorcy z dużą filią, to był dramat, bo został mi tylko 1 dzień w ciągu całego tygodnia, kiedy mogłam się zająć kwestiami wymienionymi wyżej. Bardzo wtedy ucierpiał mój prywatny czas, ale też wyzwaniem okazało się dla mnie przełączanie się w między trybem nauczyciela i właściciela. W tym roku obiecałam sobie, że nie nie pójdę tą drogą i że mój priorytet to szacunek dla siebie samej. Założyłam z góry, że ja biorę tylko wtorki i czwartki i wtedy planuję moje zajęcia tak, żeby w poniedziałki, w środy i piątki mieć czas na wszystkie inne rzeczy, które muszę zrobić. Czasami są takie przesilenia w pracy dyrektora czy metodyka, że ja po prostu cały dzień jestem na pełnych obrotach. Nagle się okazuje, że po prostu nie ma czasu, by zrobić cokolwiek innego. Jednocześnie – nie chce tracić kontaktu z pracą lektora – kontakt z dziećmi daje mi dużą satysfakcję. Dodatkowo mój zespół widzi, że nie siedzę tylko przy biurku, ale wiem, z czym się je pracę w klasie. To mi też rozwiązuje bardzo dużo problemów metodycznych – jak ktoś mnie pyta o narzędzia, czy o szczegóły kursu – wtedy mogę mu z dużą pewnością o wszystkim opowiedzieć, bo sama prowadzę te kursy. Jak pojawiają się jakieś nowości, to ja też w nich uczestniczę i mogę służyć innym pomocą.

Bardzo trudny jest dla mnie ten czas, kiedy muszę przygotować się na spokojnie do lekcji, a w tle dzwonią mi telefony. Ale jak już wchodzę do klasy, to nic innego dla mnie nie istnieje – jestem dla tych dzieci przez półtorej godziny i dla mnie to jest wręcz terapeutyczna wartość. Ja po prostu jestem z nimi tak bardzo w procesie lekcji, że w ogóle nie myślę, o tym, że pani Zosia napisała do mnie 30 mail albo że ktoś dzwoni do mnie ze spółdzielni. Jestem wtedy tylko z nimi. Kiedy wychodzę z zajęć, czuję, jakbym przez te 1,5 godziny uczestniczyła w medytacji! Serio! To pozwala łatwiej wejść w inne wyzwania, które na chwilę zostawiłam.

Czyli przy dobrej organizacji i wsłuchiwaniu się w siebie da się połączyć te dwie role i z każdej z nich czerpać satysfakcję?

Tak – zdecydowanie. To jest ciężka praca – dla mnie głównie opierała się ona na uznaniu, że nie wszystko muszę robić sama, że Zosia-Samosia daleko sama nie zajedzie i potrzebuje ludzi, potrzebuje umieć korzystać z pomocy... To były ważne dla mnie lekcje, które odebrałam przez te lata. Myślę, że moja ścieżka od lektorki języka angielskiego (a pewnie nawet wcześniej – od pasjonatki języka) do właścicielki szkoły językowej, to jest droga nieustannego rozwoju – obserwacji, zmian i kryzysów, z których zazwyczaj rodzi się coś pięknego, wartościowego.

Rozmawiała: Weronika Trojanowska


Komentarze

Mity w nauczaniu angielskiego

5 mitów o nauczaniu i dlaczego te mity to mity

Wszyscy, w tym także nauczyciele, mają pewne, niekiedy bardzo mocne, przekonania dotyczące nauczania, które… nie są prawdziwe. O najczęściej spotyk...
Czytaj więcej
Materiały dla nauczycieli w języka angielskiego - Halloween Song

Materiały dla nauczycieli języka angielskiego – HALLOWEEN SONG

Trick or treat? Z racji tego, że Halloween zbliża się wielkimi krokami, nasz dzisiejszy materiał opiera się na piosence HALLOWEEN SONG! :)...
Czytaj więcej
Materiały na lekcje angielski halloween

Darmowe materiały dla nauczycieli na lekcje angielskiego – Halloween FREEBIES

Zapraszamy do korzystania z darmowych materiałów przygotowanych przez zespół Early Stage na lekcje angielskiego o Halloween. Mamy dla Was piosenkę, nagranie,...
Czytaj więcej
Lekcje angielskiego na halloween

Halloween na lekcji języka angielskiego – pomysł na lekcję dla młodszych dzieci

Lekcje tematyczne to nie tylko doskonały sposób na zapoznanie dzieci z kulturą i tradycjami krajów anglojęzycznych. Zarówno młodsi, jak i nieco starsi ucznio...
Czytaj więcej