W stanie pełnej gotowości jest zdecydowana i konkretna, ale w obliczu najmniejszej porażki – kurczy się i chowa w cieniu. Raz wydaje się odporna na sugestie rozumu, innym razem potulnie im ulega. Jak zahartować motywację wewnętrzną, żeby przetrwała niejeden kryzys?
Niezależne badania naukowe prowadzone przez różnych ekspertów (np.: Daniel H. Pink, Edward L. Deci, Mihály Csíkszentmihályi) jednoznacznie wskazują, że motywacja wewnętrzna jest niezbędna do pojawienia się i utrzymania naszego zaangażowania w projekt czy działanie.
Jak to się więc dzieje, że mimo sprzyjających warunków czasami tak ciężko nam zmusić się do działania? Czemu latami zwlekamy z wprowadzeniem naszych idei w życie? Wciąż czujemy się niegotowi, niezdecydowani? Dlaczego, nawet jeśli zdobędziemy się na pierwszy krok, zdarza się, że nie doprowadzamy pomysłów do końca? Czyżby sama motywacja wewnętrzna nie wystarczała?
Mel Robbins w książce „Reguła 5 sekund” odważnie postuluje: „Motywacja jest kompletnym śmieciem”. Według autorki niepotrzebnie uwierzyliśmy, że do podjęcia działania konieczna jest tzw. gotowość. Dlatego bezowocnie czekamy na właściwy moment, w którym poczujemy, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Tymczasem ta chwila najczęściej nie nadchodzi, a my tkwimy w strachu i lęku, nigdy nie poznając pełni swoich możliwości.
Nasze mózgi genetycznie są tak zaprogramowane, by unikać nieprzyjemnego, a nowe nieznane często oznacza właśnie coś nieprzyjemnego, potencjalnie nawet niebezpiecznego. Zadaniem mózgu nie jest więc popychanie nas do robienia rzeczy niewygodnych, niepewnych, a przeciwnie – ochrona przed nimi i powstrzymywanie od podejmowania niepotrzebnego ryzyka. Oznacza to, że w inicjowaniu nowych wyzwań mózg nie zawsze jest naszym sprzymierzeńcem.
Ludzie, którzy z sukcesem realizują swoje cele i marzenia, nie zawsze słuchają podszeptów rozumu. Działają, mimo braku tzw. gotowości, bez uspokajającego poczucia pewności co do efektu, którego tak naprawdę nic nie jest w stanie nam zagwarantować.
Większość ludzi ma nawyk wahania się. W obliczu nowego pomysłu – zwłaszcza wiążącego się z niepewnością, wysiłkiem, koniecznością emocjonalnego zaangażowania – uruchamiamy wszystkie mechanizmy obronne. Zaczynamy kwestionować sam pomysł, a mózg z łatwością dostarcza nam wymówek usprawiedliwiających rezygnację z działania. Jak nie ulec zniechęceniu i wykonać pierwszy ruch?
Z pomocą przychodzi nam „Reguła 5 sekund” zdefiniowana przez Mel Robbins. Według niej, od pojawienia się impulsu do działania, mamy dokładnie 5 sekund na przejście do konkretnych czynów, zanim nasze mózgi zasabotują całą inicjatywę. Autorka poleca metodę odliczania wstecz – od 5 do 1 – jako sposób, by przerwać pętlę nawykowego torpedowania własnych pomysłów. Odliczanie do tyłu wymaga bowiem świadomego ukierunkowania uwagi i zmusza nasz mózg do wyjścia z trybu autopilota. Metoda ma wyjaśnienie naukowe. Odliczanie wstecz aktywuje korę przedczołową, czyli część mózgu nadzorującą funkcje kierownicze: zarządzanie czasem, ocenę sytuacji, kontrolowanie impulsów, planowanie, organizowanie i krytyczne myślenie.
Reguła 5 sekund to sposób, aby zniwelować przepaść między tym, co powinniśmy zrobić, a brakiem wynikającego z tej wiedzy działania (knowledge – action gap). Innymi słowy, jest to narzędzie do kontroli naszego umysłu i tajna broń przeciwko destrukcyjnej mocy nawyków. Liczba osób, które zarzekają się, że ten prosty sposób wyrwał ich z marazmu i odmienił życie jest imponująca :)
To kolejna ciekawa technika pozwalająca przechytrzyć nasz mózg. Z fizjologicznego punktu widzenia strach czy lęk aktywują te same obszary mózgu i dają takie same objawy jak podniecenie czy ekscytacja (pocenie się dłoni, drżenie głosu, suchość w gardle itp.). Czyż nie możemy wmówić sobie, że odczucia, które w danej chwili przeżywamy, są właśnie wynikiem ekscytacji, a nie strachu? Zamiast bezproduktywnie analizować swój lęk, możemy zadać sobie pytanie: „Dlaczego jestem gotowy/gotowa na podjęcie wyzwania, realizację celu, określone działanie?”. I w rezultacie otrzymać kilka rzeczowych argumentów wzmacniających nasze poczucie kontroli.
Nawet jeśli uda nam się przystąpić do działania, to niestety dopiero połowa sukcesu. Dla wielu ludzi nie rozpoczynanie, a kończenie spraw jest trudne. O ile wprowadzanie w życie nowych pomysłów bywa ekscytujące, dodaje energii, rozpala wyobraźnię, o tyle doprowadzanie spraw do końca stanowi realną trudność. Ilu ludzi porzuca swoje noworoczne postanowienia? Ilu osobom udaje się skutecznie rzucić palenie, schudnąć, nauczyć się nowego języka, obejrzeć wszystkie webinaria z rozpoczętego kursu online?
Co możemy zrobić, by nie tylko bez wahania podejmować działania, ale przede wszystkim nie porzucać swoich zamiarów, nie ustawać w wysiłkach w obliczu pierwszych trudności i realizować podjęte zobowiązania do końca?
W inspirującej, a jednocześnie lekko napisanej książce „Zrobione! Naucz się kończyć to, co zacząłeś” Jon Acuff przedstawia listę technik, które mają doprowadzić nas do upragnionego celu.
Nasze cele często są zbyt ambitne, a przez to zniechęcające, a nawet niemożliwe do wykonania. Dlaczego by tak na początek nie obejrzeć jednego webinarium tygodniowo zamiast zaplanowanych pięciu, nie przeczytać jednej książki na miesiąc zamiast trzech, nie zrobić jednego wpisu na blog raz na dwa tygodnie, zamiast co tydzień? Jeśli uda się nam osiągnąć mniejsze cele, dużo szybciej poczujemy satysfakcję i ochotę na więcej.
Zamiast zmniejszać cele, możemy też zwiększyć ilość czasu przewidzianego na ich realizację. Jeśli stawiamy sobie za cel nawiązanie satysfakcjonującej współpracy z grupą w ciągu tygodnia – zainwestujmy dodatkowy czas i dajmy sobie miesiąc, by dotrzeć do wszystkich dzieci. Zamiast upierać się, że opanujemy nowe narzędzie internetowe w ciągu godziny, np. oglądając tutoriale na YouTubie, zarezerwujmy sobie dzień lub dwa, a najlepiej w ogóle nie nakładajmy na siebie presji czasu, tylko po prostu dobrze się bawmy, nabywając nowe umiejętności.
Jak często zapominamy o dobrej zabawie w dążeniu do realizacji wyznaczonych celów? Zbyt często! Tymczasem satysfakcja z działania, zwłaszcza w dalszej perspektywie, staje się paliwem dla naszego zaangażowania. Radość z bycia w drodze i poczucie tzw. przepływu (flow) to ważne elementy powstrzymujące nas przed kapitulacją. Czy odpowiednio dbamy o siebie i pielęgnujemy uczucie radości płynące ze stopniowego dochodzenia do celu? Pamiętajmy, że „ciężka praca nad czymś, co nas nie obchodzi, to stres. Ciężka praca nad czymś, co uwielbiamy, to pasja” (Simon Sinek).
Czy perfekcjonizm to motywacyjny strzał w dziesiątkę? Przeciwnie! To cichy wróg wszystkich nieukończonych projektów. Sprawia, że z powodu małych niepowodzeń odbiegających od naszych oczekiwań porzucamy swoje plany i marzenia. Wg Jona Acuffa tzw. „dzień nie do końca doskonały” to najtrudniejszy dzień do przetrwania w drodze do spełnienia celu, a często niestety ostatni w ramach podjętego wyzwania. Moment, w którym sięgamy po kostkę czekolady, łamiąc dotychczasową dietę, to moment przełomowy, kiedy nasze poczucie porażki jest tak dotkliwe, że rezygnujemy z dalszej batalii o szczupłą sylwetkę. Myślimy „Równie dobrze mogę... zjeść całą tabliczkę”. W ten sposób wpadamy w pułapkę perfekcjonizmu! Skoro nie jesteśmy idealni i popełniliśmy jeden błąd, z pewnością nie uda nam się osiągnąć celu.
Cała sztuka polega więc na przetrwaniu dnia nie do końca doskonałego. Jeśli pogodzimy się z nieuchronnością małych niepowodzeń, kostka czekolady nie będzie już naszą porażką i nie skłoni nas do zaniechania wysiłku, porzucenia planów, do kapitulacji.
Brene Brown w książce „Dary niedoskonałości” bezlitośnie definiuje perfekcjonizm jako „autodestrukcyjny i uzależniający system wierzeń, który prowadzi do podstawowej myśli: Jeśli będę wyglądać, żyć i postępować perfekcyjnie, to uniknę lub zminimalizuję bolesne uczucia związane ze wstydem, cudzymi osądami, poczuciem winy. Jest on tarczą. I to potwornie ciężką tarczą, którą nosimy, myśląc, że nas obroni, choć tak naprawdę trzyma nas przy ziemi.”
Każdy projekt, nawet największy i najbardziej skomplikowany, składa się z serii działań do wykonania. Zaplanuj pierwszy, najmniejszy możliwy krok przybliżający Cię do celu i… zrób go. W ten sposób rozbudzisz swoją wewnętrzną motywację, a akceptując małe niepowodzenia – zahartujesz ją i uczynisz odporną na ingerencję wszechwiedzącego rozumu ;)
Autorka: Agnieszka Jankowska-Łoś, dyrektorka metodyczna Early Stage
Artykuł pochodzi z magazynu Teachers’ Universe, który tworzymy z myślą o nauczycielach, metodykach i (przyszłych) właścicielach szkół językowych. Cały numer pobierzesz za darmo TUTAJ.